Głównym przejawem życia społeczności – Kościoła, klasztoru – jest jego wzrost i rozwój. Obrazy krzewu winnego, ciała mistycznego dopełnia wypowiedź Ewangelii o budowie Kościoła na opoce. – Św. Paweł uświadomi, że fundamentem tej budowy jest „sam Chrystus Jezus”. Literatura – sztuka starochrześcijańska przedstawia Chrystusa jako budowniczego. Również architektem – architektem i klasztorów i zakonu – nazwano św. Benedykta. W istocie zasługuje on na takie nazwanie: Reguła przedstawia jego troskę tak o budynki, jak o ludzi, którzy je zamieszkują. Rozdział pięćdziesiąty ósmy nosi tytuł „O zasadach przyjmowania braci”. W prawnych postanowieniach odnaleźć można myśl Zakonodawcy, jego geniusz organizacyjny, głębiej jeszcze trzeba szukać idei religijnej, która całość owiewa.
W przenośnym znaczeniu Święty Benedykt budował także Regułę, jej kolejne rozdziały, nawet ich zdania, dobierając elementy stosowne do przyświecającej idei. Nawet i słowa zasługują tu na rozwagę, język użyty w Regule ma także swój urok, odznacza się wyrazistością i prostotą. W ciągu stuleci wyrosła potrzeba komentarzy, bo stawiano tekstowi coraz to nowe pytania, zarówno historycy tworzyli wizję przeszłości, jak inni w Regule szukali rozwiązań praktycznych albo – jak powiadają – „ducha świętego Benedykta”. Zwykle wiązano jedno i drugie, nawiązując do tradycji dawano odpowiedź. Obecnie ta sama myśl przyświecać będzie w komentarzu do „zasad przyjmowania braci”. Wychodząc od tekstu, zmierza się do najbardziej aktualnych uwag o sprawie wciąż istniejącej.
Architektura klasztoru, zgromadzenia, Reguły… Podziw budzi kolejność rozdziałów, obserwować można ich umiar i łączenie różnych elementów. Powstaje budowa, niekiedy przybudówki. Współbrzmią słowa biblijne, doświadczenia pedagogiczne, zwyczaj i wymagania prawa. Wszystko tworzy całość. O ile w komentarzu wypadnie wskazać elementy – discernere rozmaite warstwy znaczeniowe, przecież podział pozostanie sztuczny, dopóki nie doprowadzi znowu do syntezy.
Przy wnikaniu w dawne teksty zaleca się równie dawna metoda, która polega na kolejnym rozpatrywaniu spraw ze strony osób, miejsca, czasu i rzeczy. Doświadczenie to potwierdza. Wprawdzie me wydobędzie to ze słów ich całej treści – kto by to potrafił, skoro to bogactwo jest bezmierne – niemniej ukaże się niewątpliwie wiele spraw interesujących, a nawet istotnych. Jak w ewangelicznej przypowieści, ten skarb odnalazł, kto pług przycisnął.
Zawsze i we wszystkim pierwszeństwo ma Bóg, a wśród mnichów uświadamiano to sobie najdoskonalej. Oni to byli skłonni do radykalnych ujęć, a mianowicie, że tylko „Pan mój i Bóg mój”. Odpowiada temu zwyczaj, który każe mnichom w czasie składania ślubów śpiewać słowa psalmu: „Przyjmij mnie, Panie, według Twej obietnicy, a żyć będę. I nie zawiedź nadziei mojej”.
Architektura tego wersetu łączy mniszą konstytucję w skrócie z modlitwą. Zwraca się do Boga – jako Pana czy też Ojca – który we wszystkim ma pierwszeństwo. Prolog Reguły przedstawia Boże zabiegi – szukanie człowieka, powołanie, na koniec obietnicę. Stara sztuka – niechby przykładem służyła „patena tyniecka” – przedstawia Rękę Bożą błogosławiącą, wystawioną z niebios, aby przyjąć ofiarę. Wspaniałość oddania się mnicha wzrasta dzięki temu, że został przyjęty. Jeśli magią jest „ogół wierzeń i praktyk opartych na przekonaniu o istnieniu sił nadprzyrodzonych, których opanowanie jest rzekomo możliwe za pomocą zaklęć i obrzędów” – antytezą takich ujęć, antytezą magii jest obrzęd ślubów mnicha. Bóg osobliwy stworzył człowieka dla siebie, wybrał go i powołał, a teraz przyjmuje. Mnich oddający się Bogu uprzednio Go poznał i pokochał, ufnie dając życie w ojcowskie ręce.
W Dialogach o świętym Benedykcie mówi się zwykle ze to był „Mąż Boży – miałożby być inaczej „bez Boga na świecie”? Czy nieboskie stworzenie? Dokonał się pewien układ: oddał się człowiek a Bóg przyjął. Objawia tu mnich swoje szanse, mógł poznać Boga, pokochać i tak a tak zadecydować o swoim losie. Pierwszeństwo ma Bóg, oto wybrał, a teraz przyjął ofiarę świadomą, dobrowolną, niepodzielną, nieodwołalną. Wszystko jest łaską: człowiek oddał się Bogu do dyspozycji, stał się Bożą własnością.
Śpiewa mnich: „a żyć będę”, w przekonaniu że teraz odradza się do pełnego życia. Z dawna porównuje się śluby mnisze do sakramentu chrztu z wszystkimi następstwami. To pewne, że wówczas otwierają się niebiosa i daje się słyszeć głos: „Ten jest Syn mój miły, w Nim mam upodobanie”. Zostawiając omówienie tej sprawy teologom, obecnie wystarczy, że śluby mnicha są najpełniej ratyfikacją zobowiązań chrzestnych. Jeśli wrócić do pojęcia „Mąż Boży” wyjaśnia się tu jego męstwo, jego dorosłość.
„I nie zawiedli nadziei mojej” – eschatologiczny sens uwydatnia postawa mnicha, wznoszącego ręce. Tak sztuka przedstawia świętego Benedykta w chwili śmierci: mnich umiera dla świata, żyje wyłącznie dla Boga – jak ongi pustelnicy, którzy z właściwym sobie radykalizmem usuwali się ze świata.
Z upływem czasu zaszła zmiana. Jeszcze święty Benedykt uprawiał pustelnictwo, zachowując o nim najwyższe wyobrażenie. Wszakże warunki sprawiły – to znaczy Bóg tak chciał – aby, nabywszy doświadczeń, uregulował życie wspólne, to znaczy „życie cenobitów, tego najdzielniejszego rodzaju mnichów”. Rozdział pięćdziesiąty ósmy Reguły zawiera mnóstwo wiadomości czy wzmianek o zgromadzeniu. W tekście łacińskim figuruje słowo congregatio, spolszczone jako wspólnota, brzmi tu jednak aluzja do łączenia się w stado (grex) – pośrednio do przypowieści o dobrym Pasterzu. Bliższe temu jest polskie słowo zgromadzenie – w sensie potocznym – tworzące gromadę – gromadzące wiele jednostek. Wspomina je Zakonodawca, przewidując że „nowy brat rzuci się do nóg każdemu z osobna prosząc, by się za niego modlili. I od dnia tego należy już do wspólnoty (w tekście in congregatione). Zatem istniejąca społeczność istnieniu swych członków nie przeczy, skoro to oni ją tworzą. Liturgia w tym momencie dodała jakże wymowny znak pocałunku pokoju.
Społeczność jest zbudowana hierarchicznie. Tekst omawianego rozdziału wspomniał opata, którego nowicjusz prosi o przyjęcie jego ślubów. Opat u świętego Benedykta spełnia rolę pierwszorzędną, toteż omawiano ją w monografiach i tam odesłać trzeba zainteresowanych. Obecnie wystarczy przypomnieć architektoniczną funkcję jego w opactwie: jest namiestnikiem Bożym, a więc on także buduje społeczność. Obok – wyraźnie – pojawia się „mnich starszy”. Z upływem czasu przyjmie on nazwę mistrza nowicjatu. Jemu zlecił opat „uważne obserwowanie” nowicjuszów i troskę czyli trud około wychowania.
Tak oczywiste rozwiązanie podkreśla myśl Zakonodawcy. Życie mnicha nie kończy się na wiedzy, nabytej z książki – przeciwnie, zgromadzenie przekaże je przez pośrednictwo swego reprezentanta. Tradycja w opactwach gra rolę podstawową. Nawet święty Benedykt na pustelni dostał swój habit od mnicha Romana, drogą tradycji. Tak akuratnie buduje się zgromadzenie.
Kandydat ubiega się o przyjęcie do klasztoru, trafia na razie do „celi nowicjuszów” i zwykłą jest rzeczą, że w odosobnionej, mniejszej grupie przygotowuje się do życia wspólnego. Zwyczaj i prawo wprowadzają rozróżnienie, nowicjusze już w ograniczonym sensie należą do zgromadzenia – już uczynili pierwszy, ważny krok do wewnątrz. Opat, ów starszy mnich i zgromadzenie – jak mówi Apostoł – badają duchy, czy z Boga są. Decydującym faktem będzie złożenie ślubów „i od dnia tego należą już do wspólnoty”. Spełnia się zarazem ideał wysoko ceniony przez cenobitów i pielęgnowany przez nich w życiowym trudzie.
Sprawa tak ważna znajduje wyjaśnienie własne Zakonodawcy w tzw. jego kodeksie karnym. Sztuka średniowieczna pokazywała świętego Benedykta z rózgą, było to jednak nieporozumienie. Karze cielesnej poddawał on tylko wyjątkowo, gdy natrafiło na niezrozumienie, czym jest kara ekskomuniki. Bywały przecież ekskomuniki mniejsze i większe, na koniec wykluczenie zupełne. Kara taka nigdy nie była odwetem ani pomstą, lecz miała leczyć i przyprowadzać do jedności, przy całkowitym uznaniu winy i potrzeby wynagrodzenia. W wyobrażeniu Zakonodawcy jedność wyrastała do rangi wzniosłego ideału. Jeśli w opozycji do komunii stoją różne przejawy w życiu praktycznym, od chodzenia swoimi drogami do zupełnej apostazji – ideał oznacza dążenie – wieloetapowe, długotrwałe – do wnętrza wspólnoty. Rozdział o którym mowa, normuje kroki wstępne od kołatania do furty klasztornej od zewnątrz, aż do złożenia ślubów, które dają pełne prawa we wspólnocie, jakkolwiek otwierają dopiero dalsze, wprost przepastne możliwości duchowego zjednoczenia, które osiągnąć potrafili święci.
W języku religijnym słowo kościół oznacza budynek i społeczność. Analogicznie klasztor, który święty Benedykt nazywał „Domem Bożym” oznacza także budynki jak i zgromadzenie. Dziwi to w pierwszej chwili, w urządzeniu klasztoru jednak odzwierciedla się życie jego mieszkańców – idea, która przyświeca ich życiu. Zatem odczytać można też obyczaje tu panujące.
Święty Benedykt, opowiadając i normując przyjmowanie kandydatów do życia mniszego, przemówił konkretnym językiem i pomieścił wzmianki, nieliczne wprawdzie, lecz dostateczne, aby sobie wyobrazić opactwo na Monte Cassino zewnątrz i wewnątrz. Zwraca tu uwagę budowa zdań i dobór słów oryginału:
„Noviter venicus quis ad conversationem…” opowiada, że ktoś z oddali przychodzi – zatarło się to w tłumaczeniu: „gdy zgłasza się ktoś nowy do klasztoru”. Jakże jednak znamienne jest przekład słowa conversatio przez klasztor! Oczywiście klasztor stwarza warunki życia mniszego czyli łacińską „conversatio”. Na zewnątrz byłoby niepodobieństwem a zatem obwiedziono pewną przestrzeń murem i tak adaptowano do nowego przeznaczenia. Naturalnie mury te miały bramę, z łacińska zwaną furtą. Reguła przewiduje jej urządzenie – na bramie wisiała tzw. kołatka. Jej użytek praktyczny sięga w Starożytność. Ewangelia ją wspomina: Kołaczcie a otworzą wam (Mt 7, 7) – innym razem św. Piotr zakołatał do drzwi wejściowych (Dz 12, 13) i chcąc ostatecznie wejść do środka kołatał dalej (ib 16). Użytek kołatki był ogólny, niemniej u mnichów uzyskał dodatkowe znaczenie: kołaczącymi nazywano przybywających ochotników, ubiegających się o przyjęcie. To znaczy, że dobijali się z energią, wiedząc czego chcą.
Drogę do wewnątrz klasztoru i zgromadzenia wyznaczały miejsca przeznaczone dla nowicjuszów, od początku z gośćmi poza właściwym obrębem opactwa. Do programu należało stawianie przeszkód, utrudnianie, nawet umyślne przykrości. Była to dramatyczna próba, czy też egzamin. Jeśli ktoś kołatał uparcie, pozwalano mu wejść do środka i zamieszkać z innymi „w celi nowicjuszy, gdzie mają oni rozmyślać, a także jeść i sypiać”. Inni mieszkańcy klasztoru, mnisi, czynili to samo: wspólnie jadali czy sypiali. Tym odróżniali się cenobici od pustelników, ale kandydaci czy nowicjusze nie brali dotąd udziału we wspólnych zajęciach. Dopiero po ślubach nabywali praw i biernych i czynnych. Opuszczanie nowicjatu oznaczało przeniesienie się do wspólnej sali sypialnej a niewątpliwie towarzyszyły temu głębokie przeżycia.
Reguła świętego Benedykta reprezentuje pewne stadium ewolucji. Właśnie wtedy zażądano od mnichów stałości. Poprzednio bywało rozmaicie, mógł mnich odejść swobodnie, jeśli zasłyszał o jakimś opacie, który się wsławił. Sam święty Benedykt odchodził i zmieniał miejsce: tak akuratnie wywędrował – a wiedli go dwaj aniołowie – na Monte Cassino. Skomentował to święty Grzegorz, uświadamiając, że tym sposobem odmienia się tylko miejsce nie zaś odwiecznego wroga, szatana. W Regule święty Benedykt od ucznia wymaga stałości w zgromadzeniu, z upływem lat rozumiano to jako stałość miejsca. W Trzebnicy tłumaczono to jeszcze ściślej: obowiązywały śluby stałości wewnątrz klauzury czyli murów klasztoru. Byłby to punkt osobliwy mniszej duchowości: śluby wiążą z klasztorem i dlatego dodawano, że ktoś jest z Cluny czy z Tyńca. (Cystersi wzięli nazwę z opactwa Citeaux – Cistercium). Oto byłby to prawny skutek ślubów, ale nie poprzestawano na tym. Obowiązywał nadto serdeczny związek z własnym opactwem. Rozciągał się na nie pietyzm – nieprzetłumaczalne słowo, ta miłość, która zwraca się ku ojcu, ku rodzinnemu domowi, ku własnej ojczyźnie. Przybywały nadto więzy religijne: mistycy w opactwie widzieli „niebieskie Jeruzalem”. Ukochanie klasztoru, jego murów oddziaływało na zewnątrz: ozdabiano je, średniowieczne klasztory stawały się siedliskiem architektury i sztuki. Otaczano je coraz piękniejszym ogrodem.
Oratorium z omawianego rozdziału, gdzie znaczyło kaplicę, wyrosło do rozmiarów opackiego kościoła. Nie o to chodzi, lecz o sam fakt istnienia takiego miejsca w opactwach i jego pierwszorzędnej roli, którą spełniało w życiu religijnym mnichów, osobistym i wspólnotowym. Oratorium albo kościół ustawiano pośród innych budynków, o ile nie były połączone – stanowiło to centrum, do którego prowadziły wszystkie drogi, gdzie – wielokroć w ciągu dnia czy nocy – gromadzili się mieszkańcy klasztoru. Tutaj oczywiście składano też śluby, tutaj udzielano komunii, śpiewano psalmy tak aby serce odpowiadało głosom i to głosom uni sono! Ceremonia ślubów ukazuje także włączenie śpiewu nowicjusza do śpiewu zgromadzenia. Piękny to wyraz jedności, której domaga się święty Benedykt od swoich mnichów i – trzeba przyznać – odpowiadają oni swemu powołaniu przez całe piętnaście stuleci. Wyjątkowość miejsca, jakim jest opactwo benedyktyńskie, narzuca się wszystkim.
Czasy stanowią Bożą własność – Ipsius sunt tempora. Rozdział, o którym mowa dowodzi, że święty Benedykt o tym wiedział i z tego wyciągał daleko idące wnioski. Zastanawia, że Reguła ma tylko śluby mnisze, nieodwołalne czyli wieczyste. Jeśliby – za podpuszczeniem szatańskim, ktoś usunął się z klasztoru, ma wrócić i podjąć obowiązki płynące ze ślubów, aż je wypełni. Życie doczesne ma z wiecznością ścisłe powiązania, punkty styczne, wspólnotę w Ręku Bożym. To ziemskim sprawom mnich nadaje niezwykłą powagę. Słowa ślubów, wypowiedziane w określonym momencie mają swój udział w tym, co mówi Zbawiciel, że ziemia i niebo przeminą, natomiast słowa moje nie przeminą (Mk 13,31).
Święty Benedykt omawia śluby, wyróżniając je jako moment przełomowy: ten, który je składa „od dnia tego należy już do wspólnoty… wiadomo mu przecież iż od dnia tego nie rozporządza już nawet własnym ciałem”. Omówiono tę sprawę ze stroną przyjmującego Boga, który we wszystkim ma pierwszeństwo. Teraz wolno dodać uwagi, jak to wygląda ze strony ludzkiej wspólnoty, która zyskuje nowego członka – jak to wygląda ze strony tego, kto tak niedawno jeszcze „kołatał wytrwale… prośbę swoją ciągle powtarzał”. Oczywiście sam obrzęd składania ślubów opisany został uświęconej tradycją kolejności.
Nie mniej elementów chronologicznych obejmuje tekst, opowiadający podział czasu przed ślubami, czyli nowicjat. Ukazuje się tu geniusz pedagogiczny świętego Benedykta, który jest tylko reprezentantem ówczesnej praktyki. Nowicjuszom urządzano szereg etapów od owego kołatania „po czterech albo pięciu dniach” – a potem „przez kilka dni w celi gości” – nareszcie wewnątrz murów opactwa. Rok próby polega na trzykrotnym odczytaniu Reguły z komentarzem „mnicha starszego”. Znowu nacisk – akcent pada na tradycję, która polega na przekazaniu pewnej wartości z ręki do ręki, to znaczy przez osobę jakąś innej osobie. Mnichów obowiązuje samowychowanie, jednak u fundamentu jest wychowanie przez innego człowieka, bądź opata, bądź owego starszego mnicha. Reguła przestrzega wielekroć, aby niepowołani wstrzymali się od wtrącania w tak delikatną dziedzinę, którą św. Grzegorz określi lapidarnie że to jest „sztuka sztuk – ars artium regnum animarum„. Ubocznie dodać można, że Reguła daje pierwszorzędne pomoce wychowawcze, ukazuje człowieka jakże potrzebującego wychowania, zdatnego do wychowania, jak – niestety także – do deformacji. Zostały już przezwyciężone błędy pelagianizmu czy semipelagianizmu z czasów Augustyna i Kasjana. Święty Benedykt uświadamia sobie pierwszeństwo Boga – pierwszeństwo łaski w pedagogii mniszej. „Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego” – nawet przemiana człowieka, jeśli podejmie współpracę. Nowicjat a właściwie całe doczesne życie mnicha – jest czasem przemiany, której w pewnym sensie domaga się ślub „conversio”.
W nowicjacie praca dokonuje się w głębiach serca czy psychiki, jednak okresy tej pracy przypominają szkoły. Przedmiotem uczenia jest Reguła świętego Benedykta – metodą jest powtarzanie. Mowa tu o nowicjuszu: „Po upływie dwu miesięcy zostanie mu odczytana ta Reguła od początku do końca” – Przedstawia się tu stronę prawną zagadnienia bo nowicjusz ma jeszcze prawo się cofnąć.
„I po upływie sześciu miesięcy zostanie mu odczytana Reguła, aby (nowicjusz) wiedział na co się decyduje. A jeśli nadal nie zmieni zdania, po czterech miesiącach ponownie zostanie mu odczytana ta sama Reguła”. Doświadczenie wskaże „starszemu mnichowi” tematy komentarza. Tekst z pozoru suchy, kryje bogactwa treści prawnych, ascetycznych a nawet dogmatycznych i zaprasza do kontemplacji, byleby go zgłębiać i razem i na osobności. Przeliczne komentarze Reguły głoszone – pisane od tylu stuleci, przekonują, że studium owocuje nadal. Interpretacje coraz to nowe prowadzą do coraz to nowych instytucji, wystarczy wspomnieć, ile różnych zakonów i zgromadzeń opiera się na Regule benedyktyńskiej – a powstają coraz to nowe, nawet w końcu XX wieku. Wcale nie widać końca tego procesu. W obecnym wypadku nie chodzi przecież, aby wymyślać coś nowego. Przeciwnie, ciekawią także wartości stare, jakby wiecznie trwałe.
Z oddziaływaniem „starszego mnicha” młodsi powinni współdziałać w rozmaity sposób: uczą się na pamięć obszernych tekstów albo je przepisują. Nade wszystko jednak ważna jest praktyka także na swój sposób odkrywcza. Czasem osobiste tłumaczenie z łaciny, czasem odwrotnie na język obcy. Tłumaczenia takie trzeba porównać między sobą, jakże są ciekawe!
Nowicjat – ogólnie biorąc – trwa jeden rok, ale tendencje, aby go przedłużyć uświadamiają, że to jest okres zbyt krótki, jeśli go przymierzyć do tak wielkich zadań. Jeśli jednak opactwa pozostają przy jednym roku, to dlatego, że mnich ową naukę Reguły tylko zaczyna, nigdy zaś nie kończy.
Rozdział, o którym mowa, budzi wielostronne zainteresowanie. Po poprzednich uwagach, otwiera się jeszcze potrzeba studium „rzeczy”, choćby niektórych, a mianowicie habitu, dokumentu, na koniec ołtarza! Wszystko to wprowadza w dziedzinę cnoty kardynalnej sprawiedliwości, bo ta rozciąga się nawet na liturgię.
Podpis na dokumencie wzbogaca problematykę ślubów. Osobiste zadysponowanie sobą czy też oddanie się Bogu i zgromadzeniu wyrasta do rangi prawnej instytucji, pociągając za sobą dalekosiężne „skutki”. Ślubującemu mnichowi „wiadomo przecież, iż od tego dnia nie rozporządzą już nawet własnym ciałem”. Na znak – jakże wymowny „zaraz w oratorium zostanie rozebrany z szat swoich i ubrany w klasztorne”. Habit choć automatycznie sam przez się nie czyni mnicha, jednak pozostaje zawsze wymownym świadectwem. Osobny to temat i warto by pozbierać aluzje, które święty Benedykt poczynił o habicie. Nawet i późniejsze przemiany dowodzą, jak wielką przywiązywano do tego wagę.
Niemniej, trzeba wrócić do podpisu na dokumencie. Nie darmo karta ślubów sprzed sześciuset lat, figuruje w kodeksie dyplomatycznym! O tym dokumencie Reguła mówi z wielką precyzją: Ślubujący „temu swemu przyrzeczeniu nada formę prośby zwróconej do Świętych, których relikwie się tam znajdują, jak również do aktualnego opata. Dokument ten powinien napisać własnoręcznie, albo, gdyby nie umiał pisać, niechaj na jego życzenie napisze ktoś inny, a ów nowicjusz tylko znak swój postawi. I własnoręcznie położy dokument na ołtarzu”. Jak znamienny jest dalszy przepis o dalszych losach tego dokumentu. Święty Benedykt omawia wypadek apostazji. Jeśli by taka zaszła, dezerter „dokumentu jednak owego, który opat wziął z ołtarza, nie odzyska. Zatrzymuje go klasztor”. A więc opat – jako reprezentant Boga i zgromadzenia na znak przyjęcia ślubów, owo pismo zabiera z ołtarza, następnie przechowuje. To ciało początek archiwów i dotąd zachowały się takie dokumenty tynieckie, lubińskie, trzebnickie, jakże ciekawe w swej monotonii.
Co jest akuratnie przedmiotem ślubów mniszych? Uważają jedni, że je wyczerpuje stałość. Owa trudno przetłumaczalna conversatio, wreszcie posłuszeństwo. Dziś uczeni (Steidle) skłonni są tłumaczyć użyte tu słowa, jako „rubrykę”, gdy tutaj obowiązuje cała Reguła jako prawo. Tekst omawianego rozdziału dwukrotnie Regułę nazywa prawem i to skłania do przytaknięcia tym ujęciom.
Obowiązuje zatem cała Reguła, którą należy – znowu terminologia prawna – widzieć jakby skondensowaną w stałości, conversacji, posłuszeństwie. Na wspomnianych kartach trafiają się dodatki – tak urobiły się z czasem śluby ubóstwa i czystości. W Lubiniu wspomniano też o ludzkiej słabości, w Trzebnicy stałość ograniczano do murów klasztoru… Szczególnej wartości dodaje myśl że śluby nowicjusz złożył „przed Bogiem i Jego Świętymi, aby wiedział, że jeśli kiedykolwiek inaczej postąpi, zostanie potępiony przez tego, z którego szydzi…” Zatem akt prawny na wskroś przenika religia. Nie spisuje się go w kancelarii notariusza, lecz kładzie się na ołtarzu – z ołtarza potem opat zabiera, bo to jest ofiara osobista mnicha, jeden z najwyższych wzlotów religijnych. Omówiono już analogię ślubów i sakramentu chrztu. Tutaj uderza podobieństwo z Chrystusem – kapłanem. Orygenes ujął to mówcą, że Chrystus „ipse est hostia et sacerdos”. Oto jedna z cech osobliwych Chrystusowej religii, która posługuje się zewnętrznymi znakami, lecz dokonuje się w głębi serca między Bogiem a człowiekiem: Oddanie na wskroś osobiste, świadome, całopalne, wieczne, bo nieodwołalne, zostaje ze strony Bożej przyjęte niejako prawnie jakby miało też obowiązywać i Boga! Trzeba by w tym zestawieniu przeczytać raz jeszcze Prolog Reguły z obietnicami Bożymi, które zawiera, lecz inny to temat.
Obustronne danie się Boga z człowiekiem, ilekolwiek od niego wymaga, spełnia doskonale „sprawiedliwość królestwa Bożego”. Człowiek oddaje tu, co jest Boskiego Bogu. Trud oddania jest olbrzymi, wprost egzystencjalny, rozciąga się na całe życie. Nie wiadomo, co więcej kosztuje, czy stałość i conversatio, czy posłuszeństwo? Wszakże Zbawiciel uczy: Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono: Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to co powinniśmy wykonać (Łk 17, 10). Owa sprawiedliwość oddaje każdemu, co się należy. Gdy chodzi o rachunki z Panem Bogiem, oddanie to rozciąga się na wszystko.
Przejmujący napis umieszczono na kościele mokotowskim w Warszawie: „Bogu z jego darów”. Kościół odbudowano na miejscu dawnego, który ten sam napis miał po łacinie – de tuis donis ac datis. Owe słowa, wzięte z kanonu mszalnego, pomieścił fundator i zarazem wyznał pokornie, że pieniądze, które dał na kościół od Boga wpierw otrzymał. I tak samo mnich otrzymał od Boga wszystko, co Mu zwraca w swoich obietnicach i ślubach.
Oczywiście to wynika ze samego chrztu świętego, człowiek obdarzony wolnością, czyli mocą dysponowania sobą w najgłębszych głębinach duszy, przez chrzest oznaczony zostaje na własność Panu Bogu – jakże miałoby być inaczej? Obecnie przez śluby mnisze wraca w ręce Boże, daje się Bogu do dyspozycji. „Wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać”.
Wykonania ślubów – w zamiarach świętego Benedykta – sprzyjało wszystko w klasztorze, jego mury, zwyczaje, przełożeni, cała wspólnota. Naturalnie współdziałał z tym każdy mnich ciałem i duszą. Codzienne spełnianie swoich obowiązków uczy je spełniać coraz lepiej, utwierdza w poczuciu słuszności, przekonuje skuteczniej od jakichkolwiek argumentów.
Odpowiada temu rachunek sumienia, który – jeśli wierzyć opowiadaniu – praktykował święty Benedykt. Odgadnąć można, że wówczas „egzaminował” swe postępowanie. Byłaby to znakomita pomoc i nic lepszego nie można doradzić; byleby temu towarzyszyła myśl o naprawie, doskonaleniu się w dalszym ciągu.
Z upływem czasu wytworzyła się praktyka, która polega na dorocznym odnowieniu ślubów albo wspólnych albo prywatnych, co czyniono także codziennie. W opactwach uprzywilejowanych miejscem dla takich poczynań był ołtarz świętego Benedykta, zwykle stojący przy drzwiach krużganku. Tam – po wieczornym oficium – odmawiano modlitwy o dobrą śmierć, a też odnawiano śluby. Z nielicznych – niestety – pamiątek po staropolskich benedyktynach zachował się tekst ślubów, osobiście wpisany przez użytkownika na wolnych kartach Reguły z 1597 – jako vademecum podróżne. Po czterystu latach odnalazł się w Italii, dowodząc o prawdziwie mniszej trosce, godnej naśladowania. Zakonnice – na pamiątkę swych ślubów – noszą na palcu obrączkę. Godne to pochwały, byleby ze wspomnieniem pięknego dnia łączyła się wola wypełnienia tych ślubów. Pośrednio do tych samych praktyk należy pocałunek składany na habicie przy porannym ubieraniu. Do niedawna w ten sposób wyrażano religijną cześć dla rzeczy świętych, całowano więc kielich, patenę mszalną, krzyż, ołtarz i stułę. Znak to zbyt wymowny, by trzeba go tłumaczyć, ale grozi mu – jak wszystkiemu w liturgii – formalizm. Aby tego jakoś uniknąć, użytecznym będzie pomyśleć o habicie, jako pamiątce ślubów i to przynaglającej pamiątce do ich spełnienia.
Bóg chce tego wypełnienia ślubów, a więc można liczyć na Jego pomoc na każdym kroku. Śluby przypomną mury klasztoru, które całowano także, jak i próg kościoła – przypomni każdy dzwonek, odzywający się co chwila. Pisze się o tym, albowiem są też przeszkody na tej drodze – wśród nich bardzo groźne zniechęcenie. Po ludzku sądząc, ono jest najbardziej zrozumiałe, podczas gdy bardziej zrozumiały jest chyba mnich odradzający się w swojej gorliwości o wykonanie ślubów. O takim Archanioł Gabriel myślał może, upewniając że dla Boga nie ma nic niemożliwego (Łk 1,38).
Paweł Sczaniecki OSB (1917–1998), benedyktyn z opactwa świętych Apostołów Piotra i Pawła w Tyńcu, proboszcz tyniecki, historyk liturgii, badacz dziejów tynieckiego opactwa. Wyniki jego badań w wielu dziedzinach do dzisiaj pozostają niezastąpione.
Fot. Archiwum Opactwa Benedyktynów w Tyńcu